Zakija Maadi obudziła się z popołudniowej drzemki. Domem gwałtownie zatrzęsło. Pokój, w którym spała, wypełnił gruz, dym i kurz. Z głowy kapała jej krew. Zdołała wydostać się z rumowiska, pobiec na dół i sprawdzić co z resztą. Jej synowie krzyczeli, że ich brat, Ismail, nie żyje. Jedyne co mogła zrobić, to pobiec szukać innych, wciąż żywych i potrzebujących pomocy.
CHRZANIĆ TEN DOM
6 osób zabitychUWAGA: Ten rozdział zawiera drastyczne obrazy
Ismail podnosi wzrok, gdy słyszy swoje imię. Siedzi na cienkim materacu w rogu salonu, w którym rodzina zgromadziła się w rocznicę ataku, żeby przywołać wydarzenia z Czarnego Piątku. Wszyscy wtedy myśleli, że umarł, jednak, dwudziestoletniego już teraz, chłopaka uratowali sąsiedzi. Jego czaszka była pęknięta, a układ nerwowy uszkodzony. Ismail musiał zrezygnować ze szkoły, w której uczył się na mechanika. Teraz czeka tylko na ponowne otwarcie przejścia granicznego w Rafah, żeby opuścić Gazę. Nie ma jednak wiele nadziei, że stanie się to niedługo. Salem, mąż Zakii, ojciec rodziny, pyta Ismaila o coś, ale syn jest nieobecny. Salem powtarza pytanie – chłopak nie odpowiada.
Mohamed, młodszy brat Ismaila, też zrezygnował z nauki. „Jest zdruzgotany” – mówi Salem, dodając, że chłopak rzucił szkołę tuż przed egzaminami końcowymi. „Spędziłem w tym domu całe życie, ale chrzanić go!” – złości się Mohamed. Zakija karci go z cierpliwym uśmiechem. Nieco ją krępują takie wybuchy syna przy obcych, ale go rozumie. Gestem ręki daje do zrozumienia, że chłopak jest niestabilny. „Mam to gdzieś. Mogą rozwalić ten dom. Chcę tylko, by mój brat i jego dziewczyny wciąż żyły” – mówi.
Mohamed mówi o swoim bracie Basamie, jego żonie Iman i ich dwóch córkach Hali i Dżanie. W rodzinie Maadi śmierć poniosły jeszcze dwie osoby – dwuletni Jusef, syn Ahmeda, brata Mohameda, oraz Sulejman, wuj Mohameda, który zmarł tydzień po ataku podczas leczenia w Egipcie.
Zakija ma 58 lat, wygląda jednak na starszą. Mówi, że są wyczerpani, mają to zresztą wypisane na twarzach. Zmęczenie słychać w ich głosie, widać w nieobecnym spojrzeniu i w ciężkich ruchach, jakby ręce i nogi mieli z ołowiu. Sprawiają wrażenie jakby się poddali i żyli tylko dlatego, że nie mają wyboru. Perspektywa zamieszkania w nowym domu nie poprawia im nastroju; zdają się nie zauważać trwającej obok nich budowy.
Wracają do opowiadania historii. Był piątek, pierwszy sierpnia. Później nazwano ten dzień Czarnym Piątkiem. Zawieszenie broni miało się zacząć o 8 rano. Jednak zamiast rozejmu, izraelskie armia uruchomiła Dyrektywę Hannibala, czyli zmasowany ogień na okoliczność schwytania izraelskiego żołnierza przez wrogie oddziały.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O CZARNYM PIĄTKU
Tego dnia nad Rafah rozpętało się piekło. Rodzina Maadi wciąż jednak czuła się bezpiecznie – ich dom leżał poza obszarem najcięższych bombardowań. W ten piątek w ich dużym, rodzinnym domu było 31 osób. Zakija i Salem zadzwonili rano do jednej z córek prosząc ją by przyszła. Sądzili, że u nich będzie bezpieczniej. Córka przyprowadziła dzieci i wszyscy zjedli wspólny obiad. Kobiety siedziały później razem w domu, podczas gdy mężczyźni rozmawiali na zewnątrz. Tylko Basam wrócił do swojego domu, by być blisko żony i córek. Iman była w ciąży, spodziewali się bliźniąt.
Basam skończył uniwersytet, kochał jednak rolnictwo. Pracował w niedużym gospodarstwie w Rafah. Zajmował się tym samym, co jego ojciec w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, gdy izraelska produkcja rolna opierała w dużej mierze na taniej, palestyńskiej sile roboczej. Salem zarabiał przy zbiorach warzyw na izraelskich uprawach. Basam robił to samo przez 17 lat. Wstawał każdego ranka o 6, a wracał do Iman i ich dwóch córek dopiero po zachodzie słońca. Pamiętał, by zawsze zajrzeć do mieszkania rodziców, podrzucić im zakupy i sprawdzić co słychać. Zakija uśmiecha się, gdy wspomina, że Basam był najcichszym dzieckiem ze wszystkich jedenaściorga dzieci, które miała z Salemem. Basam był grzeczny, czas lubił spędzać sam lub z owcami i kaczkami hodowanymi przez rodzinę.
Tego piątku córki, synowie i wnuki Salema i Zakii zgromadzili się w ich dużym domu. Trudno było nie zwracać uwagi na ryk przelatujących nad nimi F-16 czy na echo wybuchających pocisków artyleryjskich. Jeden z wujów głośno zastanawiał się ilu z ich krewnych zginie podczas tej wojny, kto przeżyje, a kto zginie. Wtedy na dom spadła bomba.
CZTERY SZPITALE
Mimo ryzyka kolejnego bombardowania, sąsiedzi przybiegli z pomocą. Zakiję, Iman i jej dwie córki przetransportowano do szpitala na pace ciężarówki. Gdy dotarły do szpitala al-Nadżar, największej placówki medycznej w Rafah, Zakija została oddzielona od bliskich. Była w szoku, krew ciągle kapała jej z głowy, ale nalegała, by w pierwszej kolejności udzielono pomocy jej wnuczkom. Przed sobą widziała martwe ciała ułożone na podłodze, było ich więcej niż żywych ludzi wokół. Zaczęła biegać po korytarzach, wypełnionych rannymi i zabitymi, w poszukiwaniu swoich wnuczek. Gdy krążyła po szpitalu, ludzie zatrzymywali ją i zwracali uwagę, że całą głowę ma we krwi. Nie dbała o to. W pewnym momencie lekarze powiedzieli jej: „Musimy się ewakuować. Musisz uciekać, nawet jeżeli nie jesteś w stanie. Nie ma czasu”. Szpital został zamknięty, a pacjenci i personel ewakuowani w obawie przed izraelskim atakiem. Ludzie uciekali w panice, słysząc zbliżające się odgłosy ostrzału. Ciała jej synowej i wnucząt zabrano karetką do innego szpitala, a Zakija uciekła z al-Nadżar razem z innymi.
Gdy zbombardowano dom rodziny Maadi, armia izraelska była w trakcie wdrażania Dyrektywy Hannibala z pełną mocą. Karetki pogotowia zbierały ludzi z południowo-zachodnich części Rafah. Nikt nie spodziewał się, że dom położony tak daleko od strefy walk zostanie trafiony. Ambulans przyjechał dopiero po 20 minutach. W tym czasie wóz palestyńskiej ekipy telewizyjnej woził ludzi do szpitala. Salem, wraz z synem Basamem i wnukiem Jusefem, byli w samochodzie telewizyjnym, gdy okazało się, że szpital al-Nadżar został ewakuowany. Kierowca pojechał więc do szpitala Kuweiti.
Gdy przyjechali na miejsce, Salem mocno trzymał swojego wnuka Jusefa. Szpital Kuweiti nie był przygotowany na przyjęcie tak wielu rannych – na izbie przyjęć mieli zwykle dwa łóżka. Nie było gdzie położyć Jusefa. „Byłem otoczony członkami rodziny. Wszyscy byli ranni, niektórzy umierający” – wspomina Salem. Jusef i Basam zostali ewakuowani do szpitala Europejskiego. Salem i Zakija chcieli pojechać za nimi, jednak drogi były zablokowane, bo znajdowały się zbyt blisko obszarów pod ostrzałem. Basam zmarł o 2 w nocy, Jusef chwilę wcześniej. „Powiedzieli mi bym poszedł do domu. Ale ja nie miałem już domu”. Salem wreszcie dał za wygraną. Dopiero w drodze ze szpitala w stronę gruzowiska, które przed chwilą jeszcze było jego domem, zdał sobie sprawę, że byli głównym celem ataku.
Chłodnia na kwiaty
Ciała zmarłych rozmieszczono w różnych miejscach. Kostnice były przepełnione do tego stopnia, że szpitale musiały negocjować z właścicielami chłodni spożywczych, czy nawet niewielkich zamrażarek na lody, by tymczasowo wykorzystać je do przechowania szczątków osób zabitych w Czarny Piątek.
Ciała Iman, Hali i Dżany trafiły do małego baraku w odległej, rolniczej części Rafah. Przechowywano je tam w chłodni na kwiaty – pozostałości po kwitnącym kiedyś w Gazie przemyśle uprawy roślin na eksport. Nie była to zamrażarka, jednak było to rozwiązanie lepsze niż to, co mogły zaoferować szpitale. W niektórych miejscach zmarłych układano na podłodze, a wentylatory na pełnych obrotach próbowały rozwiać woń rozkładających się ciał.
Rodzina chciała pochować Jusefa, Basama, Iman, Halę i Dżanę razem. Dwa dni po ataku, w niedzielę, ciała Jusefa i Basama zwrócono ze szpitala Europejskiego. Bombardowania zelżały, jednak pola gdzie znajdowała się chłodnia na kwiaty, wciąż nie były bezpieczne. Rodzina Maadi próbowała uzyskać potwierdzenie, że izraelskie wojska ich nie ostrzelają, gdy będą transportować ciała swych zmarłych. Salem zadzwonił do Czerwonego Krzyża, powiedziano mu jednak, że armia nie wyłączyła jeszcze tej okolicy z obszaru działań wojennych, więc nie mogą nic zrobić. Jednocześnie żaden szpital nie chciał wysłać na miejsce karetki.
“Więc sami pojechaliśmy po męczennice” – opowiada Mohamed. Wszyscy się bali. Atmosfera wciąż była napięta. Mohamed wraz z grupą mężczyzn udał się rodzinną ciężarówką do chłodni, gdzie złożono ciała owinięte w zakrwawione, białe prześcieradła. Część ułożona była na podłodze, a niektóre na podwieszanych półkach. Ludzie w pospiechu wchodzili i wychodzili z chłodni. Woń rozkładających się w letnim upale szczątków był nie do zniesienia. Mohamed chwycił ciało Dżany i nie puścił go aż do złożenia w ziemii.
Zakija budzi się z drzemki. Jej synów znowu niema w domu. Każdego popołudnia chodzą na cmentarz, żeby odwiedzić groby brata, jego żony i ich córek. Prosiła by nie chodzili tam codziennie, jednak nie chcą jej słuchać.
Osoby zabite w ataku w Rafah
1 sierpnia 2014
- BASAM SALIM MAADI 33, SYN ZAKII I SALEMA
- IMAN NAZMI MAADI 31, CIĘŻARNA ŻONA BASEMA
- HALA BASAM MAADI 3, CÓRKA IMAN I BASAMA
- DŻANA BASAM MAADI 2, CÓRKA IMAN I BASAMA
- JUSEF AHMED MAADI 3, WNUK ZAKII
- SULEJMAN SALIM MAADI 53, BRAT SALEMA, ZMARŁ 8 SIERPNIA W SZPITALU W EGIPCIE