Naim siedział w pokoju pełnym ptaków, popijając poranną kawę. Był koniec lipca. Izraelska armia ostrzegła mieszkańców wschodniej Dżabalii przed nadciągającymi bombardowaniami, nawołując ich do ewakuacji. Naim był rozdarty: czy powinni zostawić wszystko i uciec? Kto zaopiekuje się kanarkami? Nad głową Naima rozciągała się płyta azbestowa, zbyt cienka, żeby uchronić jego rodzinę przed letnim upałem, nie mówiąc już o spadających po bombardowaniach odłamkach. Jego brat, Abdelkarim, przyjąłby ich z pewnością z otwartymi rękami w swoim domu z solidnym, cementowym dachem. Wiele osób z ich dzielnicy już podjęło decyzję. Gdy Ala, 17-letni syn Naima, wyszedł tego dnia na bazar, zobaczył ludzi uciekających z obozu. Jedni dźwigali swój dobytek w rękach, inni jechali na wozach zaprzężonych w osły lub w tuk-tukach, nieliczni poruszali się załadowanymi po dach samochodami. Ala wrócił do domu i przekonał ojca, żeby ich rodzina też się ewakuowała. Poszli do domu Abdelkarima, też w obozie Dżabalija. Zamiast kawałka azbestu nad głowami mieli betonowy dach.
Obie rodziny usiadły do obiadu. Jedli, żartowali, wspominali dawne czasy, zupełnie jakby nie była to przymusowa ewakuacja lecz zwyczajna wizyta u rodziny. Naima i Abdelkarima łączyła bardzo silna więź, ich żony także się lubiły. Po jedzeniu starsza siostra Ali, Wafa (sama już zamężna), poruszyła temat małżeństwa, wspominając, że ich matka ma na oku kandydatkę na żonę dla Ali. Wysłuchał jej, po czym obrócił wszystko w żart.